Medyczna Marihuana
Medyczna Marihuana
Medyczna Marihuana
Medyczna Marihuana

Jedzenie potraw nafaszerowanych ziołem wciąż jest dużo, dużo mniej popularne niż palenie Mary Jane. Przypuszczalnie to się nigdy nie zmieni, choćby dlatego, że zapalenie jointa samo w sobie jest czymś fajnym. Miłośnicy naprawdę mocnych faz powinni jednak choć trochę bardziej zainteresować się marihuanowym jedzeniem. Dlaczego? Bo spożywanie zioła w ten sposób jest w stanie zapewnić im silniejszy i zdecydowanie dłuższy haj, a przy tym nieco odmienny od standardowego upalenia. Od razu jednak pozwolę sobie przestrzec, że początki przygody z „zielonym jedzonkiem” mogą być niełatwe i dość niebezpieczne…

Marihuanowe jedzenie, z angielskiego „marijuana edibles”, w stanach USA, w których jest legalne cieszy się z roku na rok coraz większą popularnością. Fani gandzi mogą do woli przebierać w przeróżnych czekoladkach, cukierkach, ciasteczkach brownie, lizakach, potrawkach, pizzach, sałatkach, nalewkach i Bóg wie czym jeszcze. Niektóre z tych produktów zawierają naprawdę olbrzymią dawkę THC – pojedyncze tabliczki czekolady mogą niekiedy mieć nawet 100 mg tego związku (przy czym zawsze zaleca się jako pojedynczą dawkę 5, góra 10 mg). W Polsce oczywiście tak dobrze nie jest, ale wiele z tych smakołyków można sobie w prosty sposób samemu przygotować. Przepisy znajdziecie choćby w naszej konopnej kuchni.

Silny kop dla całego ciała

Popularnie mówi się, że fazę, jaką daje nafaszerowane ziołem jedzenie, odczujemy całym naszym ciałem, podczas gdy paląc ujaramy właściwie tylko naszą głowę. Jest w tym sporo prawdy. Dzieje się tak dlatego, że jedząc gandzię wchłaniamy ją nie poprzez nasze płuca, ale przez nasz układ pokarmowy – co skutkuje tym, że Mary Jane jest zupełnie innymi drogami rozprowadzana po naszym organizmie. THC wędruje wtedy przez nasz przewód pokarmowy do wątroby, gdzie jest przetwarzane w metabolit nazywany 11-hydroksy-THC. Jego ważną z naszego punktu widzenia zaletą jest to, że, jak twierdzą naukowcy, bardzo efektywnie przenika z ludzkiej krwi do mózgu i daje też silniejszy efekt psychodeliczny, niż w przypadku palenia zioła.

growshop, growbox
growshop, growbox
growshop, growbox
growshop, growbox

Dlaczego lepiej „chodzić naokoło”

Jest generalną zasadą, odnoszącą się chyba do wszystkich narkotyków, to, że im dłuższa droga, jaką używka musi pokonać, aby dostać się do naszej krwi (a potem dalej), tym właściwa danemu specyfikowi faza trwa dłużej (i zaczyna się też z większym opóźnieniem). Każdy palacz wie, że stan ujarania się nie trwa nigdy jakoś super długo. Nieraz człowiek by chciał móc cieszyć się tym naprawdę całą noc, bez powtórnego sięgania po bongo, czy bletki. W przypadku gandziowego jedzonka haj natomiast trwa zwykle od 3-ech do aż 12-stu godzin (niektórzy twierdzą, że nigdy nie trzyma ich poniżej 6-ciu). Jedynym poważnym minusem jedzenia jest w tym wypadku to, że na efekty trzeba z reguły długo czekać: od pół godziny do godziny (niektórzy fani MJ twierdzą, że jedzenie „siekło” ich dopiero po aż 2-óch godzinach). Przy paleniu, wiadomo – przyjemnie robi się niemal od razu.

Na marginesie warto wspomnieć, że „czasowy” walor „zielonego jedzonka” docenia wielu ludzi przyjmujących marihuanę medycznie. Efekt przeciwbólowy trwa wtedy dłużej i rzadziej muszą oni sięgać po używkę.

jedzenie marihuany

Niska wydajność, ale potężny efekt

Dłuższa droga jaką towar musi pokonać, aby dostać się do krwiobiegu oznacza niestety jeszcze jedno: odczuwalnie mniejszą wydajność. Szacuje się, że w przypadku palenia do krwi może przeniknąć nawet ok. 50-60 % THC zawartego w naszym towarze (ta liczba może być oczywiście o wiele mniejsza – dużo zależy od metody palenia. Pisaliśmy już o tym szczegółowo tutaj i tutaj). W przypadku jedzonka wchłaniane jest zwykle tylko od ok. 10 do 20% THC. Potrzebujemy więc relatywnie większej dawki, ale fazę będziemy mieć zdecydowanie silniejszą. Mało ekonomiczne, ale jeżeli dodatkowe wydane na zioło pieniądze nie stanowią dla kogoś dużego problemu…

Ej, dlaczego jest inaczej niż po zjaraniu?”

Faza, jaką się ma po konopnym jedzonku zazwyczaj zapewni nam też nieco inne odczucia, niż ta, jaką ma się po paleniu. I to zarówno po sativie, jak i po indice. Dzieje się tak dlatego, że sam proces gotowania/pieczenia/łączenia z innymi substancjami, zwykle zmienia zioło. Przede wszystkim wytracone zostają niektóre terpeny (czyli organiczne związki ukierunkowujące nasz haj na ten bardziej aktywny i pro-imprezowy, albo też ten zrelaksowany i przeżywany wewnętrznie). Dzieje się to zwłaszcza, gdy podczas przyrządzania danego przysmaku zioło zostaje poddane wysokiej temperaturze. Tak więc nasz trip może się znacznie różnić, gdy zjemy ciasteczko i gdy zjemy potrawkę bazującą na konopnym maśle, nawet jeśli do obu wyrobów posłużył nam wyjściowo ten sam towar.

Generalnie zazwyczaj haj po „zielonym jedzonku” ludzie opisują jako bardziej relaksujący i pełen luzu. Rzadziej też (lub w mniejszym stopniu) odczuwa się uczucie zmęczenia, czy zniechęcenia, które dopada niektórych po paleniu, gdy haj już opada.

Złe dobrego początki

Wiele osób do marihuanowego jedzenia zrażają zwykle pierwsze doświadczenia. Prawdą jest to, że często bywają one paskudne, bo ludzie nie są w stanie wymierzyć prawidłowej dawki. Brak cierpliwości (przypominam, że na efekty trzeba czekać czasem nawet i dwie godziny) zwykle kończy się tym, że sięga się po „jeszcze jedno ciasteczko”. Wtedy w momencie gdy faza naprawdę już uderzy jest ona za mocna i po prostu nieprzyjemna. Sporo ludzi wykazuje wtedy tendencję do popadania w stany paranoiczne. Czasem odlatują też tak mocno, że ledwo są w stanie składać litery. A biorąc pod uwagę, że trip trwa co najmniej kilka godzin… cóż, łatwo się domyślić, że nie jest to ani trochę fajne doświadczenie.

Do jedzenia nafaszerowanego marihuaną trzeba podchodzić bardzo ostrożnie. Tu wyjątkowo nie działa zasada „im więcej, tym lepiej”, wręcz przeciwnie – warto zaczynać od małych dawek. Przyzwyczajajcie organizm.

jedzenie marihuany

Wielu koneserów zauważa też, że „zielone przysmaki” działają bardzo indywidualnie – na każdego człowieka nieco inaczej. W przypadku domowych przetworów nigdy nie ma się pewności co do dawki, jaką się z każdym kęsem przyjmuje. Wtopy z wadliwymi, albo super-mocnymi ciasteczkami zdarzają się nawet w przypadku profesjonalnych produktów, jakie można kupić w amerykańskich dispensaries – na tamtejszych forach pisze o tym wielu użytkowników.

Uzyskany efekt w pewnym stopniu będzie zależeć też od tego, czy konopny przysmak zjedliśmy mając pusty żołądek – jest to coś, co się zdecydowanie odradza tym, którzy przygodę z konopnym jedzeniem dopiero rozpoczynają. Lepiej zjeść coś „normalnego”, albo wcześniej, albo też razem z „zielonym specjałem”.

Wszystkie te obostrzenia mogą początkowo kogoś wystraszyć, ale w praktyce łatwo jest opanować to podstawowe „set & settings”. Po kilku próbach zwykle nie robi się już poważnych błędów. Przyzwyczaja się także nasz organizm i negatywne reakcje nie są już tak ostre, jeśli przez przypadek przesadzimy z dawką.

jedzenie-marihuany

A co poza mocną i długą fazą?”. Inne zalety „zielonego jedzenia”

Jedzenie marihuany, zamiast jarania jointów jest oczywiście dużo zdrowsze. Przede wszystkim dlatego, że samo palenie jest ewidentnie szkodliwe dla naszego organizmu. Niestety w paskudny sposób daje się we znaki naszym płucom i całym drogom oddechowym.

Drugą z niebanalnych zalet gandziowych przysmaków jest to, że nie rzucają się one tak mocno w oczy, jak joint. Przemycenie np. ciasteczek i zjedzenie ich w środowisku nie zdających sobie z niczego sprawy ludzi nie powinno przecież stanowić najmniejszego problemu. No i nie pachnie też od nas i naszych ciuchów ziołem na przysłowiowy kilometr przez następnych kilka godzin/dni.

Przygodę z marihuanowym jedzeniem warto zacząć od zrobienia konopnego masła (jak je przygotować dokładnie wytłumaczyła Małgosia w swoim przepisie). Jest ono podstawą do przygotowania większości gandzia-ciasteczek. Bon appetit!

Promocja
Promocja
Promocja
Promocja